Jak to się zaczęło

image

Helenka: Będąc w Omanie napotkałam w jednej z dolin charakterystyczny kamień wciśnięty pomiędzy dwa inne – umieściliśmy nawet zdjęcie na blogu, jak na nim stoję. Kamień ten był miniaturą słynnego Kierag, znajdującego się w Norwegii… Zrodził się wtedy pomysł, na napisanie posta o tym, jak to się wszystko zaczęło.

„Oman – Wadi Shab”                                            „Norwegia – Kjerag”
imageimage

Znalezliśmy chwilę czasu więc piszemy…

Wilk: To będzie o tym, że czasem nawet szalone marzenia się spełniają jeśli tylko bardzo tego chcesz. A jak trafisz na drugą osobę z takim samym marzeniem to szanse są podwójne… :)

Helenka: Marzenie o podróży dookoła świata zrodziło się w naszych głowach jeszcze zanim się poznaliśmy. Było to raczej takie ot, myślenie o tym, że fajnie by było pojechać sobie, jak ja to zawsze określałam (niezbyt zgrabnie) „w pizdu”…

Wilk: Każdy z nas lubi wakacje… ale pomysł rocznych lub 2 letnich „wakacji” wymaga już odrobiny szaleństwa.. :) Zresztą każde z nas w głowie nie miało marzenia o zwykłych wakacjach, tylko o podróży i to podróży życia! Chyba jest taki typ osób, które poprostu są na tyle ciekawe świata, tego jak żyją ludzie w innych krajach? i jak na żywo wyglądają te wszystkie piękne a czasem jeszcze nieodkryte zakątki naszej ziemi, że są gotowe na dużo, aby zobaczyć/doświadczyć tego na własnej skórze.

Helenka: Osobiście nie widziałam przeszkody w braku funduszy. Twierdziłam, że wystarczające byłoby znalezienie kompana, który myśli tak jak ja i jakoś to będzie… (W końcu, nie tak łatwo jest umrzeć ;)) Od myślenia do realizacji długa droga. Nie wiem czy naprawdę podjęłabym się wyjazdu z pustymi kieszeniami, chociaż znając trochę siebie była na to jakaś szansa ;-)

Wilk: Oboje w tym czasie pracowaliśmy na etacie. Marta w Szpitalu Wojskowym w Krakowie, jako dietetyk, ja w Grupie A-05 jako Marketingowiec i Lokistyk od eventów. Ot „zwykłe” życie singli.. Praca, znajomi, dom, jakieś zajęcia dodatkowe…

Helenka: Los chciał, że przyszło mi wynajmować pokój w tzw. mieszkaniu studenckim, bez pralki. Prałam więc i wyżymałam ręcznie, a że mój tryb życia był w tamtym czasie dość intensywny, to i prania było sporo… Zmęczona praniem postanowiłam, znaleść pralkę. Szczęścia szukałam na portalu gumtree. Ale tak jak prania, tak i szukania w pewnym momencie miałam dość. Z ciekawości kliknęłam sobie w dział podróże… Pierwsze ogłoszenie, które tam było zmieniło całkowicie dalsze moje życie.

Wilk: Ogłoszenie miało tytuł: Autostopem, byle dalej… zamieściłem je, ponieważ szukałem kompanów do wakacyjnego wyjazdu autostopowego. Kolejny raz natrafiłem na problem organizacji kogoś ze swoich znajomych (wiecie jak to jest…ten nie ma czasu, tamten inne plany) do takiego właśnie wyjazdu i stwierdziłem, że może znajdzie się ktoś w internecie… Zresztą napisałem ogłoszenie tak, żeby nie było to na zasadzie ..”szukam dziewczyny na wyjazd”… z ogłoszenia nie wynikało więc czy jestem facetem czy kobietą i nie nastawiałem się na konkretną płeć, choć wiadomo że łapanie stopa w 2 facetów nie należy do najprostszych ;) Marta zaryzykowała i kliknęła… :)

Helenka: Pojechaliśmy razem „na stopa” do Grecji, wogóle się nie znając (nie licząc dwóch 30 miutowych spotkań przed wyjazdem, w celu określenia kierunku). Rodzicom powiedziałam, że jadę z kolegą koleżanki, żeby sie nie martwili ;-)

image

image

image

Wilk: Ten 2 tygodniowy wyjazd był super, gdyby tak nie było, ciąg dalszy pewnie był by inny. Objechaliśmy Bałkany wspieliśmy się na Olimp, wygrzewali na Chalkidiki, zajadaliśmy się figami w Chorwacji i świetnie się dogadywaliśmy. Podobny typ humoru, zbliżony światopogląd no i ciekawość tego co nas otacza…

Po powrocie zaczęliśmy się spotykać i spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Krótkie wypady to w góry, to do Lwowa lub Berlina, sporo rowerowych kilometrów i mnóstwo spacerów.

image

image

image

Helenka: W naszych rozmowach zaczął się pojawiać temat podróży dookoła świata… A wiadomo jak człowiek zakochany to przeszkód w niczym nie widzi. Z resztą na tym etapie związku głupio pokazać, że się odwagi na coś nie ma. A jak się jeszcze dobiorą dwie takie osobowości jak my, to efekt może być tylko jeden…. ( Wilk: impossible is nothing ;))

Do Łukasza pomysł jechania bez kasy jakoś nie przemawiał, z resztą i mi z czasem przeszło. Byliśmy kiedyś na Kolosach (taki festiwal podróżniczy w Gdyni) i jednymi z prelegentów byli ludzie podróżujący bez pieniędzy… cała prezentacja była o tym, jak szukali jedzenia… ).

Wilk: Styczeń 2013  – podejmujemy decyzję, że za 1,5 roku od teraz chcemy wyjechać w podróż dookoła świata! Wtedy brzmiało to dla nas prawie jakbyśmy mówili: za rok polecimy na księżyc :) Trochę nierealnie, ale bardzo ekscytujące… Zresztą na początku nie mówiliśmy o tym nikomu, a dopiero z czasem przyznaliśmy się rodzicom, znajomym i pracodawcom.

No właśnie, wraz z decyzją o podróży, stwierdziliśmy, że bez wyjazdu zagranicznego na tzw. „Saksy” się nie obejdzie. Szpitalna pensja Helenki i moja wypłata ledwo starczały na realizację krótkich wypadów zagranicznych, i to w wersji niskobudżetowej.  Nie było szans, aby odłożyć nawet w ciągu 5 lat, kwoty potrzebnej do objechania świata. Postanawiamy, że w czerwcu 2013 porzucamy nasze dotychczasowe prace i wyjeżdżamy do… Norwegii. Jeśli będzie trzeba, to po powrocie jakaś praca się znajdzie… Dlaczego tam? A no bo tam najlepiej płacą i jest mniej popularna od Anglii i Irlandii. Poza tym czysto tam i ładnie :)

Słowa i postanowień dotrzymaliśmy. W marcu składamy wypowiedzenia… Szok i konsternacja… Co wy dzieci robicie ? :) Pierwszy etap za nami.

Od tego momentu zaczynamy poszukiwania roboty w Norwegii. Przygotowujemy piękne CV po angielsku, listy motywacyjne… I ślemy do kraju reniferów. Po 20, 30, 50 dziennie… I nic. Tak mijają kolejne tygodnie i miesiące. Zbliża się koniec czerwca, a my nadal bez żadnej odpowiedzi lub z samymi odmownymi… ale decyzja się nie zmienia. Choćby w ciemno, ale jedziemy spróbować! Jak nie teraz to kiedy? (Potem byśmy sobie wyrzucali, że nie powalczyliśmy o nasze największe marzenie). Najwyżej wrócimy po miesiącu z podkulonymi ogonami….

Helenka: Przed wyjazdem pakowaliśmy się do 3 w nocy… nakupiliśmy żarcia na pół roku, tak że się w bagażniku nie mieściło, bo Norwegia droga. I ruszyliśmy… Był koniec lipca 2013 roku.

image

image

Wilk: Mieliśmy jednen punkt zaczepienia. Ornes koło Bodo. Helenka dostała zaproszenie na rozmowę do fabryki karmy dla łososi, na stanowisko specjalisty ds. Jakości. Plusem była deklaracja zwrotu kosztów dojazdu z Polski i jeden nocleg w hotelu. Zawsze coś :) Przynajmniej podróż byśmy mieli za darmo.

Przyjeżdżamy tydzień wcześniej niż rozmowa. Pogoda super, widoki zapierają dech.  Nic tylko odpoczywać i podziwiać. Ale nie po to tam byliśmy. Pierwsze koty za płoty… Zaczynamy krążyć po okolicy, pukać do domów i firm, pytając o jakieś wakacyjne roboty. Pzez przypadek trafiamy na właściciela sklepu ogrodniczego, który planuje malowanie swojego ogromnego domu, na żółto. Pyta o doświadczenie… Mówimy że jakieś jest ;) lpo kilku dniach od przyjazdu mamy już pierwszą fuchę… I to jaką. Wszystko zapewnia pracodawca: sprzęt, ubrania ochronne, farby i drobny poczęstunek. Śmiejemy się, że każda godzina malowania, to 2 dni w jakimś azjatyckim kraju. To była bardzo przyjemna perspektywa, a czas leciał nam szybko. W ciągu 12 dni malowania zarabiamy tyle co przez 4 m-ce pracy w Polsce… Śpimy w namiocie więc nocleg za darmo i z pięknymi widokami. Korzystamy z publicznych łazienek, które okazują się wypasione. Jedzenie z Polski.

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

W międzyczasie rozmowa Marty. Każdy czas poza malowaniem spędzamy na przygotowaniach. W przeddzień korzystamy z darmowego hotelu. W końcu normalne łóżko i wanna :) Rozmowa poszała sprawnie i w dobrej atmosferze, choć sugerowali, że w zasadzie pasowało by znać norweski… Poza Martą, kandydatami była inna Polka i osoba z Portugalii. Po miesiącu dowiadujemy się, że nie przyjmują nikogo :/ Na podstawie krótkiego maila, dostajemy prawie 3500 zł zwrotu kosztów transportu (liczone tam i spowrotem. Z tym że my spowrotem dopiero za rok…;))

Po skończeniu pierwszego domu, czas na załużony odpoczynek. Robimy sobie kilka wycieczek w pobliskie góry, na lodowiec Svartiesen i wzdłóż fiordów. Krajobrazy w których nie trudno się zakochać. Chcemy więcej…

image

image

image

image

image

Nabyliśmy doświadczenie to i druga fucha się znalazła – tym razem malujemy na kolor czerwony. Jak na 1,5 miesiąca, bilans finansowy nienajgorszy ;)

Helenka: Niestety wraz z upływem czasu, upłynął też sezon na malowanie i byliśmy zmuszeni do szukania czegoś bardziej stałego. Namiot też już nam przestał wystarczać, z resztą pogoda na początku września była już mało znośna. Duże miasto, więcej fabryk, więcej opcji. Postawiliśmy na Trondheim.

Wraz z szukaniem pracy, szukaliśmy lokum do wynajęcia. O dziwo z pierwszym nie mieliśmy problemu (szczęście znów nam sprzyjało). Po kilku dniach od przyjazdu (w ciągu pierwszych 2 dni roznosiliśmy nasze CV), jedna z agencji pracy zaproponowała nam pracę w fabryce łososia. Na początek, do końca roku. Przez kilka pierwszych dni, zamiast do domu, wracaliśmy z niej do samochodu (naszego kochanego Fokusika), który stał się naszym mieszkankiem… Tak, tak, nie dla każdego takie koczownicze klimaty. Ale jest do zrealizowania cel!

Nie było nam łatwo – był to czas gdy do Trondheim zjechali studenci, z którymi ciężko bylo wygrać „casting” na najemcę. Każdy woli wynająć mieszkanie „swojemu”.

Ostatecznie umieściliśmy swoje ogłoszenie na norweskim odpowiedniku gumtree :) finn.no. Nasze piękne zdjęcie, krótki opis co tu robimy (że zbieramy na podróż życia) i dostaliśmy to czego chcieliśmy…

Sympatyczny domek na skraju przepięknego lasu, trochę za miastem, urządzony w stylu schroniskowym, dwie „kozy” do palenia (jedna w kuchni, druga w pokoju. Było też grzanie elektryczne ale staraliśmy się je oszczędzać), starodawne stylowe meble, dobrze wysposażona kuchnia, dostęp do internetu, cisza i spokój. Miejsce jak z bajki. Pani właścicielka Karin mieszka na stałe w Niemczech, domek należał do jej dziadka. Spędza tam tylko wakacje, więc wszystkim pasuje, że my weźmiemy go pod opiekę do czerwca następnego roku. Czyli na kolejne 10 miesięcy :) Śmiejemy się, że podczas oglądania lokum, tak bardzo nam się ono podobało, że ciężko nam było powstrzymać „banany” na twarzy (to było dokładnie to o czym marzyliśmy). A przecież chcieliśmy jeszcze ponegocjować czynsz… ;)

/Niestety większość zdjęć naszego norweskiego domku została w Polsce/
image

image

image

I tak mieszkaliśmy sobie w Norwegii, zachwycając się fjordami, hasając po lasach, pichcąc sobie różne pyszności, piekąc chleby i coraz lepiej poznając norweską rzeczywistość…

Ale zaraz, zaraz… Była jeszcze praca! Człowiek ma to do siebie, że po czasie pamięta głównie to dobre…
image
image

Wilk: Nie można powiedzieć, że praca była zła. Fabryka nazywała się Isfjord Norway, i mieściła się 18 min. jazdy od naszego domu. Robota polegała na obsłudze stanowisk na linii produkcyjnej łososia (czasem tak jak na zdjeciu, zdarzały się też inne ryby). Przenoszenie, pakowanie, wkładanie do maszyn, sprzątanie, filetowanie, wyciąganie ości, itd. Generalnie fizyczna tyranka i coś zupełnie nowego dla nas, biurowych wyjadaczy ;) Praca przez agencję, więc płatne od godziny. Raz tych godzin więcej, raz mniej. W czasie największego sezonu (październik listopad) pracowaliśmy czasem po 13 h dziennie, od poniedziałku do soboty. Tygodnie mijały nam niczym pstryknięcia palcami…

Helenka: Wbrew pozorom wiele się nauczyliśmy. W szczególności odporności na stres… Bo ryba leciała, czy człowiek wyrabiał czy nie… A że dodatkowo trafililiśmy na stanowiska wymagające trochę większej odpowiedzialności, to nie można powiedzieć, że w pracy nam się nudziło ;-)

Wilk: Praca fizyczna na wysokich obrotach dawała nam czasami w kość, w szczególności ciąge zmarznięte ręce i kręgosłup. W końcu 40 osobowa ekipa, przerabiała blisko 20 ton ryby dziennie. Wspomnieć należy, że po kilku tygodniach Marta awansuje na sortującą (decyduje na co dany filet ma być przeznaczony) co skutkuje tym, że przez jej ręce przelatuje od 5 do 8 ton dziennie…. Filet za filetem. Nazwaliśmy to „fisztness”. Ja zostaje Carrymanem, czyli połączeniem magazyniera, pakowacza i logistyka. Było ciężko, ale przez ten nie cały rok można się było poświęcić… W końcu jesteśmy tu tylko „przelotem”.

Helenka: No i gdzie indziej mogłabym pojeździć na paleciaku ;-)

W fabryce poznaliśmy ludzi z całego świata, począwszy od Polski (:-)), Słowacji i Czech, poprzez Rumunię, Tajlandię, Etiopię, Somalię, Pakistan, Afganistan, Filipiny… Każdy z nich miał swoją historię do opowiedzenia i większość z nich, tak jak i my, w swoim kraju, mogłaby wykonywać lepszą robotę… z jakiś jednak powodów, zapewne głównie finansowych, spotkaliśmy się przy łososiu w norweskim Trondheim…

Wilk: I tak oto przetrwaliśmy aż do końca czerwca. Kiedy to zgodnie z pierwotnymi planami mieliśmy zakończyć pracę w Norwegii. Czy było ciężko ? Tak. Czy było warto ? Zdecydowanie tak ! Udało nam się zebrać na upragnioną podróż (i jeszcze trochę po podróży…), doświadczyć innego życia w zupełnie nowym dla nas kraju i poznać wielu ciekawych ludzi.

Helenka: Norwegię wspominamy z sentymentem. Wracając do Polski zrobiliśmy sobie po drodze objazdówkę po najpięknieszych miejscach tego kraju, co jeszcze bardziej utwierdziło nas w przekonaniu, że było warto…

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

image

Wilk: Wróciliśmy do Polski w połowie sierpnia, żeby 20 września 2014 powiedzieć sobie sakramentalne Tak i już jako Pan i Pani Wilczek, 4 listopada(czemu tak późno pisaliśmy już chyba w którymś wpisie ;)) wyruszyliśmy w podróż życia… DOOKOŁA ŚWIATA!

image

To były szalone dwa lata, które doprowadziły nas do możliwości realizacji naszego marzenia!
image

One thought on “Jak to się zaczęło

Dodaj komentarz