16 listopada – 7 grudnia 2015

Birma (Myanmar) dała nam wytchnienie od azjatyckiej machiny turystycznej i spełniła nasze oczekiwania, zaskakując gościnnością, łamiąc stereotypy i oferując nieprzewidywalność zdarzeń. A to my, Helenka i Wilk, lubimy najbardziej, zwłaszcza że jako rodowici Polacy lubimy mieć w życiu lekko pod górkę ;)

Ostrzyliśmy sobie zęby na Birmę już od jakiegoś czasu. Nie jest ona jeszcze tak „skomercjalizowana i popularna” (na turystów otworzyła się dopiero 5 lat temu..) jak reszta Azji, co wróżyło bardziej autentyczne doznania niż np. w Wietnamie czy Tajlandii. Biorąc pod uwagę fakt, że powróciliśmy do autostopowego trybu, zapowiadała się niezła przygoda.

Republika Związku Myanmar – bo tak brzmi oficjalna nazwa tego kraju ma powierzchnię dwa razy większą od Polski, a 52 mln mieszkańców składa się z ponad 100 różnych grup etnicznych. Nic dziwnego, że Birmańczycy stanowią tu jedynie 65 % ludności. Wpływ takich krajów jak Chiny, Indie, Tajlandia, Laos czy Bangladesz stworzyły specyficzną mieszankę kulturową. Co ciekawe do Birmy można dostać się tylko od wschodniej i południowej strony. Granica z Indiami i Bangladeszem jest zamknięta, a jedyną opcją jest wjazd z Tajlandii lub samolot. Przejazd przez granice tajlandzko-birmańską to jak wjazd z Polski na Białoruś – niby podobnie, a jednak człowiek czuje pewien dreszczyk emocji, a i asfaltu nieco mniej.

Pojawiliśmy się tam tydzień po wyborach parlamentarnych, w których zwycięstwo odniosła opozycyjna Narodowa Liga na rzecz Demokracji (NLD). Wybory przebiegły nad wyraz spokojnie (na przekór informacjom w mediach, które zapowiadały ewentualne zamieszki), frekwencja wyniosła ponad 80%, a zadowolenie Birmańczyków z zaistniałej sytuacji, dało się odczuć na każdym kroku. Ktokolwiek brał nas na stopa, poruszał ten temat i prawie zawsze podało stwierdzenie, że liderka opozycji Aung San Suu Kyi jest dla Birmańczyków jak rodzona matka.

Birma znalazła się w przełomowym dla siebie momencie i jeśli Aung San Suu Kyi będzie w stanie dogadać się z Partią Unii Solidarności i Rozwoju oraz z wojskowymi (którzy nadal mają zapewnione 25% mandatów w parlamencie), to kraj zacznie się odradzać, za co trzymamy mocno kciuki.

IMG_6186

Nasza Birmańska Trasa

Wjechaliśmy do Birmy z tajskiej miejscowości Mae Sot, dokąd bez problemu dojechać można zarówno z Bangkoku jak i Chiang Mai. Ponieważ naglił nas czas (południowa Birmę chcieliśmy zwiedzić jeszcze przed rozpoczynającym się tydzień później festiwalem balonów – Lu Ping), postanowiliśmy dosyć sprawnie przetransportować się do Mandalay. Po kilku dniach buszowania po okolicy, stopujemy do Bagan, a następnie w okolice Inke Lake (dokąd dostajemy się nieco alternatywną, boczna trasą). Po drodze mijamy przepiękna górską mieścinkę Kalaw, a po kilku dniach przemieszczamy się na festiwal balonów do Taunggyi. Postanawiamy przedostać się nieco mniej uczęszczaną drogą do Hsipaw, co kończy się nieco szalonym dniem w Yaksaw, skąd zawracają nas wojskowi. Korzystając z uprzejmości lokalsów i „szczęścia autostopowicza”, przedostajemy się przez Pyain, aż na zachodnie wybrzeże do kurortu Ngapoli. Czas wizy nieubłaganie skraca się, a my przecież chcemy zjechać na samo południe Birmy. Łapiemy zatem autobus do Yangon, skąd już tradycyjnie autostopem zmierzamy w stronę Dawei i granicy tajlandzkiej w Htee Kee. Całość zajmuje nam 22 dni.

IMG_5385

Z mundurowymi nie ma żartów

Przed wjazdem do Birmy naczytaliśmy się trochę o juncie wojskowej (która rządziła krajem do 2011, gdy nastąpiło jej przekształcenie w rząd cywilny). O ich dyktaturze, łamaniu praw człowieka itd. Lektura ta oczywiście wpłynęła na nasze podejście do mundurowych, aczkolwiek gdybyśmy wcześniej nie zagłębili się w temat, a swą opinię opierali tylko i wyłącznie na osobistym doświadczeniu, nasze odczucia byłyby o dziwo (!) tylko pozytywne. Panowie oczywiście budzą respekt (a może bardziej to ich broń, przewieszona przez ramię?), ale nie zmienia to faktu, że traktowali nas polubownie. Czy to „magia” bycia białym turystą, czy szczęście autostopowicza? Ciężko stwierdzić.

Przykład pierwszy:

Prujemy jakąś ciężarówką złapaną na stopa, coraz mniejszymi i bardziej krętymi drogami. Plan zakładał przedostanie się górskimi ścieżkami z Taungggyi do Hsipaw. Wszyscy spotkani przy drodze lokalsi stukają się po głowie słysząc ten pomysł, a jedynym naszym sprzymierzeńcem zostaje kierowca wspomnianej ciężarówki – bo akurat jedzie w tamtą stronę. Docieramy do miejscowości Yawksaw uchodzącej, jak się potem okazuje, za jedną z bardziej „militarnych” mieścinek (połowę mieszkańców stanowią żołnierze i ich rodziny, a na przedmieściach znajduje się wielka baza wojskowa).

Zaczynamy krążyć jak porzucone przez karawanę wielbłądy (to z uwagi na nasze plecaki) po okolicy, szukając miejsca na namiot. Ludzie uśmiechają się, ale zapewne nie mogą zrozumieć dlaczego nie idziemy do wypasionego (przynajmniej z zewnątrz), jedynego w mieście hotelu. Słońce powoli chowa się za horyzont, a my nadal nie znaleźliśmy takiego miejsca, które było by płaskie, bezpieczne i lekko na uboczu. Prosimy o pomoc panów wojskowych, a oni… organizują nam spanie w buddyjskiej świątyni, która okazuje się pełnić również funkcję ośrodka dla uchodźców. Śpimy sami w jednej z kaplic na przygotowanych dla nas materacach.

Mało tego. Wieczorem zostajemy zabrani na festyn w związku z odbywającym świętem. Jako że byliśmy tam chyba pierwszymi turystami od długiego czasu, z miejsca staliśmy się jedną z głównych atrakcji wieczoru. Kolejka osób chcących zrobić sobie z nami zdjęcie nieubłaganie wydłużała się, a my przecież chcieliśmy sobie z boczku, na spokojnie pooglądać występy lokalnych gwiazd na scenie. Od matek wypychających swoje kilkunastoletnie córki, żeby ładnie zapozowały z białymi przybyszami, przez rozchichotaną młodzież, która ze stresu nie mogła opanować obsługi swoich telefonów (jedna dziewczyna podchodziła do zdjęcia chyba 10 razy), po samego burmistrza/generała ze swoim synem. Każdy chciał mieć pamiątkę z „lądowania Polaków w Yawksaw”.

Przez cały ten czas towarzyszył nam buddyjski lama (odpowiednik katolickiego proboszcza), z którym po imprezie objechaliśmy wszystkie świątynie w mieście. Byliśmy w szoku. Serdeczność wojskowych oraz ich zachowanie w stosunku do buddyjskiego lamy (przy przywitaniu padli przed nim na kolana i oddali pokłon) zburzyła nasze wcześniejsze przekonanie o tym, że te dwie grupy za sobą nie przepadają. W Yawksaw, jak się okazuje, żyją ze sobą w zgodzie. Być może sytuacja się zmienia lub to wszystko powierzchowne obserwacje turysty.

Ostatecznie  okazuje się, że jesteśmy w pobliżu niebezpiecznego regionu Shian, w którym nadal toczą się jakieś potyczki i buszuje partyzantka, wiec jest to strefa niedostępna dla turystów. Zawracamy zatem do głównej drogi i zmieniamy nieco plany.

 

20151126_064215

 

20151126_070226

 

Drugie spotkanie z wojskowymi miało miejsce w Tanuyggi, mieście gdzie odbywały się główne uroczystości, trwającego akurat Festiwalu Balonów. Plan był chytry. Wdrapujemy się na pobliskie wzgórze, rozbijamy niepozornie nasz mały domek i obserwując spektakl puszczanych balonów kimamy do rana.

Wchodząc na upatrzoną górkę mija nas jeden z patrolujących okolicę wojskowych (trzymając w rękach niezłą giwerę). Pyta co my za jedni, skąd i co tu robimy? Kojarzył coś nawet na temat Polski. My pokazujemy że chcemy popatrzeć na festiwal z góry i czy będzie „ok” (kciuk w górę), jak zasiądziemy na tamtym pagórku ? On, że „ok” i rusza dalej… na górze widzimy młodego policjanta siedzącego na ławeczce. Postanawiamy postawić sprawę jasno i zapytać, czy będzie problem jak rozbijemy tu obok niego namiot (skoro widziało nas już dwóch mundurowych, to raczej ciężko było by to zrobić niepostrzeżenie)? O dziwo gość mówi, że nie ma problemu i pokazuje nam miejsce… My rozbijamy nasz namiocik, wygodnie usadawiamy się w nim, obserwujemy, robimy fotki, a po 2 godzinach zaczynamy lekko kimać. Aż tu nagle zza ścian namiotu widzimy światło latarek, a po chwili słyszymy: „Heloołł, Mister !!”

Niestety musieliśmy zwijać manatki. Na miejscu zjawili się wojskowi patrolujący teren i na temat naszego bezpieczeństwa mieli inne zdanie, niż wspomniany wcześniej pan policjant. Składanie namiotu o 21:00 w towarzystwie trzech wojskowych z karabinami, zajęło nam kilka minut (zdecydowanie szybciej niż nasza średnia). Ostatecznie obyło się bez łapówek, spisywania czy innych tego typu „atrakcji”, panowie byli stanowczy, ale nader sympatyczni. Być może było to, spotykane również u nas podejście, że obcego traktuje się czasem lepiej niż „swojego”?

20151124_173744

 

IMG_6038

 

Nie ma tego złego… Nagły zwrot zdarzeń spowodował, że tego wieczoru przyszło nam jeszcze poznać gwiazdę birmańskiego rocka i dziennikarza radiowego! Chłopcy zabrali nas na piwo, a później odwieźli nad samo Inle Lake! (Noclegi w Tanguyggi w tym czasie oscylowały w okolicach 50 dolarów od osoby). Lubimy to uczucie, gdy sytuacja wydaje się być beznadziejna, aż tu nagle „bach!” i zaczyna się dziać coś dobrego.

20151124_230159

Spotkanie trzecie

A propos takich właśnie sytuacji, czasem nieco z premedytacją (doświadczenie kilkunastu miesięcy daje nam pewną przewagę psychologiczną) wystawiamy się na „nieznane”. I tak właśnie docierając na wschodnie wybrzeże Birmy (sama podróż to osobna, dosyć wesoła opowieść przeplatana mnóstwem pozytywnych ludzi), lądujemy w turystycznym kurorcie Ngapoli. Okazuje się, że zwożą tutaj bogatych turystów autobusami i busikami z Yangon, więc cała mieścina okupowana jest przez wszelkiego rodzaju resorty. Ceny noclegów zaczynają się od 60-70 dolarów, więc ładujemy na plaże i zasiadamy na resortowych leżaczkach zastanawiając się, w których krzakach rozbijać namiot. Nie wchodząc w szczegóły, pojawia się wokół nas kilku ochroniarzy i turystyczna policja, która ostatecznie „lokuje nas” w najbliższym resorcie po specjalnej zniżkowej cenie 30$ i robią sobie z nami „selfiaka”. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło…

20151130_194608

 

20151201_110406

 

Z życia autostopowicza

W Birmie, w szczególności w okolicach Mandalay, co rusz napotykaliśmy na naszej drodze pracownie tkackie. Tka się w nich szale i apaszki (czasem ręcznie, czasem przy użyciu maszyn) lub wyszywa różne wzory na materiałach, które oplecione wokół bioder, służą później birmańskim kobietom i mężczyznom za spódnice.

Przechadzając się uliczkami Mandalay w okolicach Pont U-Bein, odgłos pracującego krosna słychać na każdym kroku. W drodze powrotnej do hotelu, złapaliśmy „na stopa” pana, który był właścicielem takiej firmy i zechciał zabrać nas do swojej fabryki…

IMG_5413
IMG_5389

/wersja tradycyjna/

 

20151117_180811 /wersja nowoczesna/

Jakże ogromna była nasza radość, gdy okazało się, że w Birmie możemy znowu zajadać się indyjskimi roti, wypalanymi w piecach tandorii :-D Hindusi w Birmie stanowią tylko 1,5% społeczeństwa, ale ich pysznych chlebków nie trzeba długo szukać!

IMG_5420

Nieopodal Mandalay znajduje się najdłuższy most tekowy świata. Jak to zwykle w takich miejscach, lokalsi organizują dla turystów różne atrakcje. Wycieczka łodzią, a po powrocie lampka szmpana? Może i sympatycznie, gdyby nie tłum innych turistas i wszechogarniający syf. No ale klient płaci. Niestety takie akcje, naszym zdaniem, podkreślają tylko różnice pomiędzy lokalsami a obcokrajowcami…

IMG_5459

IMG_5465

IMG_5466

Do Bagan przyjechaliśmy stopem. To był nasz pierwszy autostop w Birmie i oczywiście nie zawiedliśmy się. Jednym z kierowców, był pan pracujący dla agencji turystycznej (jechał akurat po turystów). Po drodze zabrał nas na farmę orzeszków ziemnych, a później na kawę i birmańskie cukierki. Lokalna wiedza, komfortowe warunki i kilkadziesiąt złotych zaoszczędzone. Dziękujemy raz jeszcze!

20151118_151707

20151118_151809

20151118_164111

Jak to bywa w mniej popularnych krajach, hotele chcące przyjmować turystów muszą mieć specjalne pozwolenie. Efektem tego są wyższe ceny i problem ze znalezieniem lokum w tych bardziej popularnych miejscach. Trochę to utrudnia przemieszczanie się w trybie backpakerskim, ale nie jest niemożliwe. Do Bagan docieramy wieczorem i chodząc od guesthousu do guesthousu szukamy najtańszych opcji. Próbuje nam pomóc jeden z lokalsów, który zna tutejszą okolicę, ale przyznaje że jest ciężko. W międzyczasie natrafiamy na grupę Polaków, z którą spędzamy miły wieczór na sączeniu lokalnej Whiskey i rozmowie. Nocujemy u sympatycznego pana przy głównej drodze.

IMG_5491

Bagan i jego słynne świątynie zwiedziliśmy ekologicznie – na rowerach. Bardzo ucieszył nas widok lokalsów wypasających bydło i kozy pomiędzy świątyniami. Mamy nadzieję, że nikt im tego nigdy nie zabroni!

20151119_131449

IMG_5659

20151119_132852

20151119_133103

20151119_135306

IMG_5522

IMG_5618

IMG_5622

IMG_5639

IMG_5677

Przy bardziej okazałych świątyniach kwitnie handel rękodziełem i nie tylko. Handlarki atakują już przy wejściu i łatwo nie odpuszczają ;-) Wielce prawdopodobnym jest, że sprzedałyby więcej, gdyby zmieniły taktykę na bardziej powściągliwą…

IMG_5494

IMG_5496

IMG_5578

 

Ciekawe jak by to było zwiedzać w grupie zielonych czapeczek…?

IMG_5567

IMG_5528

IMG_5575

Popołudniu zaczęło się robić tłocznie. My już się do tego przyzwyczailiśmy i zazwyczaj nie żywimy nadziei na intymność w takich miejscach, a już na pewno nie przy zachodzie słońca (zwłaszcza jeśli napiszą o tym w Lonely Planet) ;-)

20151119_165908

IMG_5702

IMG_5716

Tyle świątyń, że aż głowa boli ;-)

IMG_5759

 

Nad Inle Lake rozbiliśmy namiot na wzniesieniu pod małą stupą, z pięknym widokiem na okolicę. Miejsce to wskazali nam lokalsi pracujący w tutejszym resorcie. Pod nami znajdowała się wioska Kuang Daing, której mieszkańcy trudnili się głównie produkcją tofu, suszeniem słonecznika i kukurydzy.

IMG_5813

IMG_5827

IMG_5831

Gospodarstwa domowe są bardzo skromne. Nawet jeśli dom z zewnątrz wygląda na bardziej „nowoczesny”, to w środku zazwyczaj nie ma prawie nic, oprócz kuchni i czegoś do spania.

IMG_5847

 

Niestety wypalanie śmieci jest w Birmie na porządku dziennym…

IMG_5858

 

A oprócz śmieci pali się też takie o to cygara…

IMG_5870

IMG_5876

 

20151122_103747

20151122_114441

20151122_153642

20151123_163527

IMG_5897

IMG_5905

IMG_5932

IMG_5937

Produkowaną w Birmie Grand Royal Whiskey można kupić wszędzie, za śmiesznie niską kwotę, równą butelce coca-coli. Przetestowaliśmy ten trunek przy okazji spotkania z rodakami. Jeszcze raz pozdrawiamy ekipę z Warszawy! ;-) Szkoda, że nie mamy pamiątkowego zdjęcia!

IMG_5900

Jedną z głównych atrakcji jakie udało nam się przeżyć w Birmie, był sławny festiwal balonów w Tanuyggi, który jest buddyjskim świętem, podczas którego w całym kraju odbywa się wiele pochodów i innych atrakcji. Kulminacją jest właśnie wydarzenie w Tanuyggi, gdzie grupy z całego regionu przywożą ciężarówkami, ręcznie robione balony w różnych kształtach. Przy dźwiękach muzyki i pod oceną specjalnego jury wyłaniany jest ten najładniejszy. Spektakularne widowisko i kupa zabawy dla mieszkańców. Na miejsce oddalone o kilka km. od centrum docieramy właśnie z jedną z ekip ;)

IMG_5985

IMG_5969

IMG_5982

IMG_5994

IMG_5996

IMG_6000

IMG_6088

IMG_6100

Kolejny dzień, kolejne przygody. Tym razem stopujemy mniej uczęszczaną drogą na północ, planując dotrzeć do Hsipaw. Ostatecznie trafiamy do Yawksaw, gdzie zostajemy na noc. Dalej nie da rady bo niebezpiecznie, teren wojskowy i rebelianci. Nie będziemy się kłócić. Jako, że nadal trwa okres świąteczny to i tutaj trochę się działo…

IMG_6109

IMG_6110

IMG_6119

IMG_6122

Dzieci oraz kobiety nakładają sobie na twarz specyficzne dla Birmy mazidło (sproszkowane drewno określonych gatunków drzew wymieszane z wodą). Celem tego zabiegu jest ochrona przed słońcem i wiatrem.

IMG_6125

Wszystko to dary dla lokalnej buddyjskiej świątyni. Ręczniki, garnki, pościele, termosy, wiatraki, proszki, oleje i inne „dobra doczesne” w tym oczywiście cała masa gotówki.

IMG_6139

IMG_6150

IMG_6159

 

Trochę oddechu daje nam górski klimat w Kalaw – wiosce, stanowiącej bazę wypadową na wszelkiego rodzaju trekkingi w okoliczne góry. Można na nogach dojść pod samo jezioro Inle. Mały rekonesans po okolicznych hostelach zakończony zostaje wnioskiem: szukamy miejscówki na namiot. Na wzgórzu, za stupa znajdujemy idealne miejsce z widokiem na dolinkę…

20151121_152738

 

IMG_6165

IMG_6173

 

A to już w drodze z Kalaw do Mitykla, jedna z klimatycznie urządzonych indyjskich knajpek. Jedzenie wyglądało świetnie, smakowało jednak tak sobie…

20151127_145409

IMG_6177

 

Z drogi…

20151126_070752 (2)

 

Rodzina prawników. Pan jeździ po piwku. Birmańczycy niestety tak mają…

20151127_125105

 

 

Żucie betelu nie upiększa birmańskich uśmiechów, ale na pewno nie stają się one przez to mnie serdeczne :-)

20151128_114800

 

 

 

 

Zapałki Czechowickie, znalezione w birmańskim hostelu…

20151129_094918 (2)

20151129_140113

20151129_152126 (Medium)

20151130_125731

20151201_083444 (2)

20151201_104652 (2)

20151201_122527

20151202_063829

20151202_064018

20151202_161605

IMG_6240

 

Birmańska specjalność: Shian noodles, podłużne pączki i kawka – tanio, smacznie i …no dobra pączki zdrowe są na swój sposób ;)20151122_084436

 

A tak wygląda oficjalne przejście graniczne Birma/Tajlandia:

20151207_135454

I to by było na tyle :-)